środa, 25 grudnia 2013

Rozdział Pierwszy

 

Dzień, jak co dzień. Ja w poplamionym mundurku kelnerki z “Popular Caffee”, przemierzałam busz, zwany przez innych tłumem. Zapach kawy, rozlewanej co parę sekund. Wyzwiska, sprośne żarty i gesty, po których chętnie bym, co po niektórych zdzieliła w twarz.  Niestety Ted ,mój szef, jak zwykle stał na straży pilnując, czy przypadkiem nie staramy się bronić własnej godności. Tak, Ted, to bufon. Ale nie mnie go oceniać. Dał mi pracę, mimo to, że się spóźniałam, przy nalewaniu kawy przeglądałam notatki z zajęć i gdy tylko zaszła taka potrzeba urywałam się z paru godzin pracy. Przymykałam nawet oko na to, że nazywał mnie zdrobniale Sel lub nawet słonko. Cóż samotnej dziewczynie pracującej, by się utrzymać nie jest łatwo. Tym bardziej, gdy owa dziewczyna studiuje zaocznie i marzy jej się lepsza praca. To nie dodaje entuzjazmu, gdy musi wstawać, co rano do pracy i użerać się z klientami. A  jak już wspomniałam klientów. Ten siedzący przede mną był ostatni na mojej zmianie. Szybkie zamówienie, ekspresowa obsługa i mogłam uciec, jak najdalej, od tego piekła. A w zasadzie dwie przecznice dalej, gdzie za godzinę miał się odbyć mój pierwszy wykład. Lecz, jakby pech nie dość napiętnował mi życie, klient okazał się stu procentowym macho, który nie rozumiał, co to słowo “nie”. Przykład? “Nie, nie mam czasu na randki”. “Nie, nie dam ci mojego numeru telefonu”. “Nie, nie zadzwonię do ciebie, nawet jeśli zostawisz swój”. Jeszcze jakieś pytania?  

- Jeśli już pan coś wybierze, to proszę złożyć zamówienie koleżance - powiedziałam w końcu, patrząc na wiszący, na ścianie zegar. Oczywiście z przyklejonym uśmiechem na ustach. - Moja zmiana właśnie się skończyła.   

Złapałam za ramię przechodzącą obok Kim, moją zmienniczkę i przyciągnęłam ją do stolika, gdy sama czym prędzej uciekłam na zaplecze. Tam, z niemałą ulgą, mogłam zdjąć z siebie debilny fartuszek, ubrać ukochaną kurtkę i w końcu odetchnąć czystym, choć stęchłym, powietrzem. Z szafki zgarnęłam jeszcze plecak i już miałam wychodzić, gdy w progu stanął, nie kto inny, tylko Ted.

- Co ty sobie wyobrażasz Lane?

Więc już nie Sel, czy słonko. Tak, szykowała się poważna rozmowa.

- A co dokładnie?

Zła odpowiedź. Poznałam to po tym, jak jego brwi połączyły się w jedną linię, a jego, i tak już wąski wargi, praktycznie zniknęły od ich zaciskania. Stłumiłam westchnięcie, który aż prosiło się o uwolnienie i spojrzałam mu w oczy.

- Jakie jest motto naszej kawiarni? “Klient jest najważniejszy” - odpowiedział sam sobie, zanim zdążyłam otworzyć usta. - Wiesz, to. Więc dlaczego zostawiasz swojego klienta w trakcie zamówienia, oddajesz go innej pracownicy, a sama pędzisz do wyjścia, jakby cię sam diabeł gonił?

- Był namolny i to nie w sprawach służbowych. Posłuchaj Ted…

- Nie, to ty musisz coś zrozumieć Selene. Ty tutaj pracujesz za minimalną stawkę, nie masz żadnego wykształcenia i bogata też nie jesteś. A tamten facet, patrząc na jego ubiór, jest z wyższej półki. Tacy podciągają nasz budżet, więc i twoją wypłatę. Z łaski swojej następnym razem masz być dla niego miła i profesjonalnie go obsłużyć, nawet gdyby proponował ci striptiz na stole, jasne? - warknął i nie czekając na moją odpowiedź, wszedł na salę.

Dupek. Jasne, że nie miałam wykształcenia. Pracowałam w tej zapyziałej dziurze tylko dlatego, że próbowałam je zdobyć. Już drugi rok próbowałam połączyć studia i pracę. Starałam się żyć normalnie, poważnie podchodzić do wszystkiego co robię. Nawet do nalewania rozcięczonej kawy. Ale nie jest to proste, gdy wszystko nie idzie tak, jak powinno.
    Cholera niech weźmie Teda i to jego gadanie. Wiedział, jak zmarnować mi całą resztę dnia. Zarzuciłam plecak na ramię i wyszłam tylnym wyjściem, trzaskając przy okazji drzwiami. Nie żeby kogokolwiek obeszło, że mam zły humor. Co najwyżej mogłam wkurzyć Teda, gdyby farba od drzwi, odprysła. A zresztą odkąd ja się przejmuję innymi? Przez lata walczyłam o niezależność, którą teraz posiadam. W końcu miałam na własność mieszkanie, małe, ale własne. Studiowałam Historię Sztuki. Coś, co zawsze mnie fascynowało. Pracowałam, dzięki czemu nie zalegałam z opłatami. I co najważniejsze posiadałam spokój i normalność, których do niedawna tak bardzo mi brakowało. Popieprzony szef to pryszcz.
    Idąc slalomem ulicą, omijając ludzi, zerknęłam na mój zegarek z Ariel. I od razu jęknęłam, widząc która już godzina. Zerowe szanse na powtórkę materiału przed zajęciami. Nawet wypić kawy bym nie zdążyła. Łapię ironię, szewc bez butów chodzi.     
    Nie miałam samochodu, nie potrzebowałam go. Z domu do pracy i na uczelnię miałam stosunkowo blisko. Na tyle, że chodziłam wszędzie na piechotę. Ale koszmarny ostatni klient nadwyrężył resztki czasu, które wyznaczyłam na drogę, na zajęcia. Pozostał mi tylko pośpiech i modlitwa, aby Orlica, profesorka z zajęć języka łacińskiego, miała tym razem dobry humor. Mniejsza z tym, że to graniczyło z cudem, musiałam mieć jakąś nadzieje. Inaczej nie zmobilizowałabym się na tyle, by biec przez dwie przecznice. Od rana praca, wieczorem wykłady. Rzadko się zdarzało, bym zdążyła zajrzeć do mieszkania, by odpocząć w ciągu dnia. Nie mówiąc już o życiu prywatnym, które praktycznie nie istniało. Popaprany żywot. Pocieszałam się tylko myślą, że za parę lat skończę studia i zacznę wszystko od nowa.
    W tak wyśmienitym humorze, skręciłam w uliczkę. Był to skrót, który znalazłam jakieś parę miesięcy temu. Nie musiałam okrążać całego kampusu, lecz w linii prostej docierałam na główny dziedziniec. Miałam dzięki temu dodatkowy kwadrans, który zazwyczaj poświęcałam na szybki posiłek. Teraz, dzięki niemu, nie powinnam się tak bardzo spóźnić. Skręciłam więc w ten skrót w nadziei, że dopisze mi szczęście i nie będę się musiała tłumaczyć Orlicy z mojego życia osobistego. Co niewątpliwie by nastąpiło, gdybym przekroczyła dozwoloną liczbę minut spóźnienia. Profesorka od łaciny to podła i dwulicowa pinda. Niestety jej przedmiot jest jednym z tych, które muszę zaliczyć, by zdać rok. A to, że jestem z niego ostatnią niedojdą, nie pomaga mi w zdobyciu sympatii pani profesor. Właściwie, gdyby się przyjrzeć mojemu życiu, to nikt na uczelni nie żywi do mnie przesadnej sympatii. No chyba, że mogłam liczyć panią z kawiarenki, która nie pluła mi do kawy, jak większości studentom. Wierzcie wiem o czym mówię, ten smak rozpoznałabym zawsze.
    Zegar na uniwersytecie, wybił przeklętą pełną godzinę. Cholera. Teraz, jak nic mogę sobie już szykować grób. Włączyłam szybszy bieg, aż torba, która zwisała mi z ramienia, boleśnie obijała mi się o bok. Parę siniaków więcej, co za różnica. Gorsza wydawała mi się wizja wejścia do sali  pod ostrzałem kilkunastu par oczu, nadal obcych mi ludzi. Nie byłam typem osoby, która się integrowała. Poza tym większość ludzi nawet po trzech latach kojarzyła moje nazwisko i od razu łączyła je z moim bratem. A jeszcze rok temu, byłam tak niechętna do zmiany nazwiska. Trzeba było posłuchać Aarona…

- Jestem pewien, że tędy chodzi.

Nagłe głosy wydobywające się zza rogu sprawiły, że przystanęłam. I nie, nie powinnam się dziwić, że na świecie żyją jeszcze inni ludzie oprócz mnie i mogę się na nich natknąć. Tyle tylko, że ta uliczka była ukryta i odkąd nią chodziłam przez cztery miesiące, nie widziałam w niej żywego ducha. Chyba tylko ja jestem na tyle popieprzona, by chodzić późnym wieczorem zamkniętymi ścieżkami, odgrodzonymi od reszty świata. A przecież codziennie trąbią w telewizji, że rozrosła się przestępczość w mieście. Ale skąd, Lane, jak zwykle jest mądrzejsza. Nawet od statystyk, które mówią, że najbardziej narażone na napaście są młode dziewczyny, na tyle tępe, by wieczorami spacerować same, bez broni, po niestrzeżonych posesjach. Brawa dla mnie.        
    Mój wzrok ponownie odnalazł tarczę zegarka, na moim nadgarstku. Uśmiechnięta syrenka, bez słów sugerowała, że jestem już i tak martwa. Pięknie. Cały pochrzaniony dzień, będzie mieć równie pochrzanione zakończenie. Zacisnęłam zęby i z zaciekłą miną, minęłam zakręt. A tam nie zastałam, jak się spodziewałam, bandziorów z pod ciemnej gwiazdy, ale trójkę ludzi, mniej więcej w moim wieku.
    Od razu mnie zauważyli i zaczęli mi się przyglądać. Nie znałam powodu ich zaciekawienia, póki nie zorientowałam się, że ja sama się na nich gapię, jak kretynka. Uderzyłam się mentalnie w twarz i zmusiłam moje nogi do ruchu. Wzrok trzymałam spuszczony. Nie jestem osobą wstydliwą, praca w kawiarni to może nie najlepszy etat świata, ale uczy, jak walczyć o swoje. Ale ta dwójka chłopaków i dziewczyna rozbudzali we mnie dziwne uczucie. Jakbym coś zapomniała, albo miała sobie coś przypomnieć. Jak nic zmęczenie zaczęło dawać o sobie znać. Od niepamiętnych czasów nie miałam dnia wolnego i teraz zaczęłam całkowicie tracić racjonalne myślenie. Dlatego też przypisywałam zwykłemu zdarzeniu, jakąś tajemnicę. Musiałam pomyśleć o urlopie.  
    Ściskając mocnej pasek torby, mijałam te trójkę, gdy do moich uszu doszedł szept, najbliżej stojącego chłopaka. Podniosłam wzrok i momentalnie utonęłam w ciemno-granatowych tęczówkach. Poczułam uścisk w żołądku i gardle. A następnie dość silny impuls, który sugerował szybką ucieczkę i to, jak najdalej, jak najszybciej. Ostatnio czułam coś takiego trzy lata temu. Wtedy nie posłuchałam, a za cholerę nie powtarzałam tych samych błędów. Nie namyślając się długo przeniosłam spojrzenie przed siebie i nie oglądając się do tyłu, przeszłam ostatnie dwa metry uliczki.
    Zwolniłam dopiero, gdy znalazłam się na głównym dziedzińcu. Serce waliło mi w piersi, kuło mnie w boku, a płuca wołały o pomstę do nieba. Idąc z tłumem studentów, w kierunku drzwi uczelni, zaczęłam się poważnie zastanawiać nad własnym zdrowiem psychicznym. Bo strach przed małą grupką młodych ludzi, jak nic zalicza się pod jakąś chorobę. Tak, to by pasowało. Jak i to, że ogarnął mnie nieopisany strach, gdy usłyszałam wyszeptane, przez chłopaka, słowo “As”....
    Selene Lane, musisz pomyśleć o urlopie.    

&&&

Zajęcia skończyłam dopiero coś przed dwudziestą drugą. Zmordowana wracałam do domu, idąc jak najkrótszą drogą przez miasto. Lubiłam ciszę nocy. To, gdy idziesz przed siebie, a nad tobą rozciąga się czarna przestrzeń. Czujesz się wtedy zarazem mała i wielka.  Na ulicach było pusto, panował spokój. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, więc ja mogłam przypatrywać się innym. Na przykład tym dzieciakom, które pijane wracały z imprezy. Zakochanej parze, która całowała się w mroku budynku. Lub grupce studentów, którzy zaczynali dopiero szaleństwa nocy. Ja już nie mogłam sobie przypomnieć kiedy bawiłam się tak, jak oni. Bez zahamować, żadnych zmartwień. Tak naprawdę, to nawet w tym czasie, gdy mocno imprezowałam i powoli staczałam się w dół, nigdy nie zapominałam o problemach. I może dlatego tak łatwo zostawiłam za sobą tamten etap.     
    Pół godziny później byłam już na swoim osiedlu. Stały na nim już nie najnowsze bloki, jeden obok drugiego. W ich centrum znajdował się plac z mini parkiem, gdzie matki przychodziły z dziećmi, by te mogły się bawić razem. Sama będąc dzieckiem, wraz z bratem spędzaliśmy tam każdą wolną chwilę. Były to odległe czasy, gdy Samuel, był jeszcze normalny, tak jak i matka. Nie lubiłam wspominać dzieciństwa. Nawet te dobre chwile powodowały ból. Strata wydawała się nie do opisania. Dlatego wolałam żyć przyszłością, tak było bezpieczniej.        
    Po chwili byłam przed swoim blokiem. Zaczęłam wspinać się po schodach na czwarte piętro. Winda zepsuła się rok temu i od tamtej pory nic się nie zmieniło. Zresztą nawet jak działała strach było z niej korzystać. Coś w niej zgrzytało, a i liny były nie młode. Ledwo żywa weszłam w końcu do mieszkania. Zapaliłam światło. Kurtkę, buty i torbę rzuciłam w kąt, a sama skierowałam swoje kroki do kuchni. Przekraczając jej próg, poczułam niesmak. Nie sprzątałam w niej od tygodnia, po prostu nie miałam czasu. W zlewie piętrzyła się góra brudnych naczyń, stół był poplamiony, tak samo wyglądała podłoga. Omijając plamy, podeszłam do ekspresu. Jedynie o czym marzyłam, to gorąca kawa, najlepiej czarna bez cukru. Mimo, że pracowałam w kawiarni, nigdy nie miałam dość kofeiny. Był to mój jedyny nałóg. Od jakiegoś czasu nawet nie tykałam się alkoholu, palić nigdy nie zaczęłam. Ale bez tego życiodajnego napoju nie potrafiłam funkcjonować. Z kubkiem parującego płynu wylądowałam na kanapie, w salonie. Mieszkanie było małe. Nawet w tych lepszych latach, gdy byliśmy w miarę normalną rodziną, nie było nam lekko. Mama pracowała w kwiaciarni, nie zarabiała dużo, a na utrzymaniu miała dwójkę dzieci. Ojciec był nieobecny. Nie pamiętałam go, a pytania o niego zawsze zostawały bez odpowiedzi. W końcu przestaliśmy z bratem pytać. Miałam tylko mamę i jej starania, by wszystko było dobrze.
    Teraz nie żyło mi się lepiej. Musiałam mieć pieniądze na mieszkanie, prąd, wodę, gaz, wyżywienie i oczywiście studia. Do tego dochodziły, co jakiś czas, kwoty dla mamy, która czasem czegoś potrzebowała. A musiałam, to wszytko płacić z mojej pensji, która była znikoma.
    Próbując się oderwać od tych nieprzyjemnych myśli, włączyłam kablówkę akurat trafiając na jakiś film. Owinęłam się kocem i bezmyślnie patrzyłam na migające pudło. Praktycznie usypiałam, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Zdziwiona zerknęłam na zegar. Było grubo po północy, więc musiał to byś ktoś bardzo zdesperowany. Nadal z kocem na ramionach powlekłam się przez mieszkanie, złorzecząc pod nosem. Otworzyłam drzwi i wcale się nie zdziwiłam, gdy rozpoznałam osobnika za nimi.   

- Przenocujesz mnie? - zapytał, a ja jedynie kiwnęłam głową i przesunęłam się, by zrobić mu przejście.

Po chwili znów siedziałam skulona w tym samym miejscu, co przedtem. Obok mnie usiadł młody mężczyzna. Brązowe włosy miał w nieładzie, a spojrzenie zielonych oczu lekko przygaszone. Tą osobą, był mój najlepszy, a zarazem chyba jedyny, przyjaciel Aaron.

- Co tym razem? - zapytałam, zerkając na niego.

- Nakrzyczała na mnie i wywaliła z mieszkania - wyszeptał, ukrywając twarz w dłoniach. - To już koniec.

Musiałam się powstrzymać, by nie przewrócić oczami. Aaron od półtora roku mieszkał ze swoją dziewczyną, Ann. I tak jakoś raz na miesiąc, ta para się rozchodziła. Po każdej takiej kłótni przyjaciel pojawiał się pod moimi drzwiami. Użyczałam mu kanapy, podtrzymywałam na duchu i zwykle następnego dnia wracał do niej, a ich raj trwał nadal.

- Jaki miała powód do tego krzyku?

Nie odpowiedział od razu, co wydało mi się podejrzane. Twarz nadal miał ukrytą, więc nie mogłam z niej nic wyczytać. Poruszyłam się niespokojnie i już otwierałam usta, by powtórzyć pytanie, gdy Aaron w końcu się odezwał.

- Ubzdurała sobie, że wróciłem do ćpania.

To mnie momentalnie otrzeźwiło. Zerwałam się z miejsca i znalazłam się przed nim. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nawet nie chciałam dopuszczać do siebie myśli, że ten koszmar może powrócić. Był czysty od trzech lat. Wiem, bo nikt go nie kontrolował tak, jak ja. To ja zmusiłam go do terapii. Ja chodziłam z nim na spotkania, widziałam jego walkę dzień w dzień. Nie mogłam uwierzyć, że mógłby zaprzepaścić cały ten trud i ból.

- A brałeś? - Mimo, że nie wierzyłam, nie chciałam, musiałam zapytać.

Ten westchnął, podniósł nareszcie głowę i spojrzał mi w oczy.

- Nie - odpowiedział z taką mocą, że nie mogłam mu nie uwierzyć. - Przysiągłem ci, że nigdy do tego nie wrócę, słowa dotrzymam. Ann po prostu ma trudny okres. Jest nerwowa i widzi rzeczy których nie ma. To nie tylko o narkotyki chodzi. Oskarżyła mnie też o zdradę. Z tobą.

Po tym stwierdzeniu odebrało mi mowę. Opadłam na podłogę z otwartymi ustami, a żołądek dziwnie mi się skręcił.

- Jesteś pewien, że to przez problemy osobiste, a nie dlatego, że może nawąchała się kleju? - przerwałam. - Ja też nie mam życia usłanego płatkami róż, ale jakoś nie popadam w psychozę.

Moje gadanie zostało nagrodzone słabym uśmiechem przyjaciela. To wystarczyło, bym się uspokoiła.

- Nie bierz tego do siebie, Sel. Przepraszam, tylko cię zdenerwowałem. Jest już późno, powinnaś iść spać - zakończył wypowiedź przybierając swój irytujący, rodzicielski ton.

- Dobrze tatusiu - parsknęłam, lecz jeden rzut oka na wskazówki zegara wystarczył, bym przyznała mu racje. - Miłej nocy. - Pocałowałam go w policzek, podając mu koc, po czym ruszyłam do sypialni.

Dopiero, gdy ściągnęłam ubrania i zakopałam się pod kołdrą, poczułam całe zmęczenie dnia. Przytulona do poduszki w końcu mogłam okazać słabość. Zamknęłam oczy i pomału odpływałam w sen. Tuż przed zaśnięciem, nie wiedząc czemu, przyzwałam w myślach trójkę ze skrótu. Lecz zanim cokolwiek zrozumiałam, to odpłynęło, wraz z resztą mojej świadomości.